Po Pécsu
Byłam w Pécsu. Pojechałam autem na festiwal Moveast. Pogoda była piękna, świetnie się jechało. Sam festiwal – skoro jest przeglądem filmów debiutanckich – jest dla ludzi młodych i tych było najwięcej. Oprócz filmów była masa dodatkowych programów, głównie muzycznych oraz balangi do rana. Ja, niestety już w nich nie biorę udziału, bo nie. To już nie mój świat. Ale tylko przy takiej okazji oglądam filmy chorwackie, ukraińskie, serbskie, itd. I jest to zupełnie niezwykłe doznanie. Pokazują świat dość egzotyczny, a jednak bliski i zrozumiały, dla mnie, osoby z tej samej części Europy. Nie dziwi mnie, że jeden z członków jury, krytyk angielski, miał problemy z odczytaniem niektórych filmów. On po prostu nie jest stąd. Dla niego opisana wojna na Bałkanach była dziwna i przesadzona, a sam reżyser ją po prostu przeżył i nie musiał niczego ubarwniać. Tak było. Pierwsze filmy są może trochę naiwne, skromne, ale na ogół bardzo szczere. Tak jak polski Rezerwat czy Środa, czwartek rano albo chorwacki Zagrajcie jakąś miłosną piosenkę czy ukraiński Nad rzeką. Tak więc to nie był czas zmarnowany. A sam Pécs zawsze zadziwia mnie czystością (czego nie można powiedzieć o stolicy) i tym, co bym nazwała komunikacją miasta z ludźmi. Na skrzyżowaniach umocowane są zegary pokazujące ile jeszcze czasu zostało do zmiany świateł (i nie trzeba się denerwować), a na niektórych przystankach autobusowych – i to podobało mi się najbardziej – podawane są słowne komunikaty o tym, gdzie aktualnie znajduje się najbliższy autobus i kiedy podjedzie na dany przystanek. Mogłam tego słuchać do woli. Np.: autobus linii 30 odjechał już z przystanku Wiadukt i za 4 minuty podjedzie. To sią nazywa troska o pasażera. Pełny luksus! W drodze powrotnej patrzyłam jak wielu kierowców – jadąc przez piękną okolicę – wyrzuca z samochodu co popadnie. Ale to musieli być kierowcy z Budapesztu.
Kategoria: Wycieczka