Wybory prezesa najliczniejszej, najstarszej… najpiękniejszej
Tak, właśnie prezesa, a nie nowych „władz”, ponieważ to właśnie wybór prezesa budzi zawsze największe emocje, i od tej osoby zależy najwięcej. Od tego, jakich współpracowników (a może tylko członków Zarządu) sobie dobierze.
Podczas sobotniego (12.06.) walnego w powietrzu czuć było atmosferę konfrontacji, niechęci, gotowości do ostrej, a nawet wręcz agresywnej riposty na każde, dopiero co zaczęte zdanie, bez względu na to, co autor chciał mieć na myśli. Dlatego też – dzięki aktywności kandydatów – frekwencja była największa w ostatnich 20 latach (wcześniej nie wiem, nie bywałam). Gdyby tak jeszcze ilość przechodziła w jakość… I nie mam tu zamiaru oceniać ludzi, a jedynie chodzi mi o ich autentyczne zainteresowanie sprawami publicznymi, oceną dotychczasowej władzy i planów na przyszłość. Właściwie to – i nie jest to specjalność polonijna – większości jest wszystko jedno; zachować status quo to cel sam w sobie. Bo wyobraźmy sobie, że coś by się zmieniło na normalniejsze (nie lepsze lub gorsze). To na co możnaby narzekać i psioczyć? Kogo winić za grzechy popełnione i niepopełnione? Kogo krytykować za to, co zrobił i za to, czego nie?
Wybór nowego prezesa to nie wojna domowa, a ni też nie rewolucja. Żaden z kandydatów epokowych zmian nie głosi, ani nie popiera; zresztą po co. Raczej chodzi o rząd (a może rządek) dusz kilkudziesięciu, które służą za pretekst w pozyskiwaniu kolejnych środków, na kolejne „jajeczka”, koncerciki, itp. od węgierskiego (ale także i polskiego) państwa, które chętnie takie sprawy finansuje.
Dzisiaj słychać głosy o napaściach, knuciach, atakach. Nie przypominam sobie, żeby dawniej w ogóle był taki temat lub żeby sytuacja była aż tak napięta. I w sumie, to nie bardzo wiadomo o co chodzi. Bo jeżeli kandydaci (w liczbie 2) z ponurymi minami obiecują i roztaczają świetlane perspektywy, dzięki własnemu poświęceniu „na rzecz”, co w tym jest takiego frapującego, żeby takim prezesem zostać? Człowiek się naharuje, nazaprasza artystów lub zorganizuje jakiś „wieczorek”, czasami nawet się rozliczy, a złe języki i tak obrobią go gdzie się da. To na czym polega ta satysfakcja?
A zresztą, o jakich wyborach tu mowa. Żaden z kandydatów nie pofatygował się, żeby mnie zachęcić do poparcia. Ani nauka angielskiego dla dzieci (sic!), ani jednoczenie Polonii, ani kolejne, zalegające różne zakamarki wydawnictwa, ani sprzątanie sekretariatu (sic!!!) nie stanie się moją pasją. A o tym, co ludzi interesuje, to nikt nie chce słyszeć.
Zostaje mi tylko czekać na dożycie późnej starości i wtedy skorzystam (obym nie musiała, ale jednak gdyby tak się stało) z pomocy socjalnej . A do tej pory….
Kategoria: Gosia